Dzisiaj mam dla Was bardzo, bardzo
stary post. Wręcz starożytny, jak powiedział Tygrys.
Zawieruszył mi się w czasie, gdy
przeżyłem katastrofę twardego dysku. Nie sądziłem, że jeszcze
go odkopię. W każdym razie pochodzi z okresu bardzo krótkich,
nierównych paznokci, amatorskich zdjęć i kompozycyjnego chaosu.
Jednak o ładne warunki do fotografowania coraz trudniej, więc
wyłuskałem spośród zdjęć te najlepsze. Mam nadzieję, że
wybaczycie?
Niestety, wszystko wskazuje na to, że
kolejne egzemplarze z tej serii nie trafią do mojej kolekcji. O ile
w zeszłe wakacje lakiery MIYO dostępne były prawie wszędzie, tak
obecnie w mojej okolicy słuch o nich zaginął. Na dzisiaj mam
oryginalny lakier z kolekcji mini drops. Bazowym kolorem jest bardzo
jasny, żółty odcień z tendencją do łapania zielonkawych tonów.
Nie jest typowo rozbielony, a zdecydowanie pastelowy. W butelce
znajdziemy również żółty i metaliczny shimmer, który na
paznokciach zanika wraz z aplikacją każdej kolejnej warstwy. Po
trzeciej jest praktycznie nie do uchwycenia, jednak wciąż czai się
by błysnąć w odpowiednim świetle. Bardzo trudno uchwycić ten
kolor, a mój aparat usilnie twierdzi, że jest po prostu żółty.
Zamieszczone tu zdjęcia zostały wybrane spośród ponad 100 i
wierzę, że najlepiej oddają kolor lakieru.
Lime sorbet podczas aplikacji stwarza
trochę problemów. Po pierwszej warstwie pozostawia smugi, ale można
odnieść wrażenie, że następna załatwi sprawę. Generalnie
krycie jak na taki kolor jest całkiem przyzwoite i wszystko mogłoby
wskazywać, że dwie warstwy wystarczą. Jednak przy aplikacji
drugiej nie trudno o nieestetyczne nierówności. Zbyt mocno
dociśnięty pędzelek potrafi „pocienić” wcześniejszą
warstwę, i smugi gotowe. Po drugim malowaniu płytka paznokcia może
zostać pokryta nierównomiernie i niestety, konieczna będzie
trzecia, dokładnie jak w moim przypadku. MIYO 65 źle znosi
manewrowanie pędzelkiem, więc by uniknąć nierówności dobrze
malować równomiernie, szybkim i zdecydowanym ruchem. Warto dobrze
go wstrząsnąć, ponieważ po aplikacji szybko zaczyna gęstnieć.
Wszelkie poprawki więc odpadają. Konsystencja jest dość ciężka
i lejąca. Dobrze, że pędzelek jest gęsty i miękki, bo nie
wyobrażam sobie współpracy Lime Sorbet i sztywnego włosia. Poza
tym ma klasyczny kształt i bardzo wygodnie mi się nim operowało.
Schnie w normie, bez fajerwerków, ale muszę przyznać, że
obawiałem się zapowietrzenia. W końcu tyle warstw malowanych
szybko i w dodatku ta konsystencja. Miłym zaskoczeniem jest to, że
nie wykazuje najmniejszej chęci bąbelkowania :) (wal się Essence
za prawie 8zł). Po wyschnięciu tworzy gładką powierzchnię o
miękkim połysku. Na temat trwałości nie mam mu nic do zarzucenia,
piątego dnia podkręcony został brokatowym topem z Golden Rose
(uwielbiam zbierać wszystkie glittery przypominające mój wymarzony
Make A Spectacle. Do tego momentu trzymał się
doskonale, bez startych końcówek czy odprysków. Z brokatowym topem
wytrzymał w wyśmienitej kondycji kolejne 3 dni, po czym został
zmyty.
Jak na produkt o niskiej cenie słusznej
pojemności wypada świetnie!
Miyo (Pierre Rene) NIE TESTUJE swoich produktów na zwierzętach.
Lakiery Miyo z serii Mini Drops kosztują około 3,50 zł i dostępne są (były?) w wybranych, lokalnych drogeriach.
Zastanawiam się, czy nie wprowadzić na blogu pewnych zmian, a dokładnie sfotografować na nowo lakiery, których swatche ukazały się jako pierwsze. Było w nich wiele perełek, którym brak mojego doświadczenia i katastrofalne paznokcie odebrały wiele uroku i radości z patrzenia. Co sądzicie, ciekawy pomysł, czy może lepiej nie wracać do przeszłości?